(Zachowano kolejność artykułów jak w zbiorze „Co dalej?”)
Niejeden uczelniany gmach, niejedna biblioteka, centrum i laboratorium stały się pomnikami zaradnych politycznie profesorów.
Jako pracownik uczelni stale zaangażowany w nauczanie mam wiedzę, doświadczenie i pewność, że moja legitymizacja jako profesora pochodzi wyłącznie z prowadzonych prac badawczych. Gdybym ośmielił się zapomnieć, zostanę sprowadzony na ziemię przez punktową parametryzację mego profilu naukowego, która pod żadnym pozorem nie będzie kompensowana najświetniejszymi nawet pomysłami i najbardziej wytężoną pracą z moimi studentami.
Autorami trapiących nas dziś regulacji są profesorowie. Skąd mieli się dowiadywać, że uniwersytet drobiazgowo uregulowany nie jest nikomu potrzebny, niczego bowiem prócz rzeczy znanych wytworzyć nie potrafi?
Inaczej niż wiedza, nauka jest intymna – każdy ma własną. Nauka jest osobistą wycieczką na bezdroża w poszukiwaniu mitycznych skarbów.
„Nie będzie, jak było. I nie będzie, jak jest. Stoimy przed bardzo ograniczonym wyborem. Albo inteligentnie dostosujemy system, albo go bezrozumnie zniszczymy”. (Prof. Guy Standing, brytyjski socjolog i ekonomista, 2015)
Podstawowy atrybut uniwersyteckiego studiowania – swoboda kształtowania własnego profilu wykształcenia pod kierunkiem kwalifikowanego przewodnika – nie zagościła w uczelniach.
Praprzyczynę, dla której każda jednostka uczelni publicznej świadomie maksymalizuje poziom zatrudnienia nauczycieli, dyskutujemy niechętnie: w systemie pieniądza talonowego to jedyna legalna droga wspomagania dotacją dydaktyczną także pracy naukowej, dla uczelni najistotniejszej, a dla ludzi bezcennie życiodajnej.
W konsekwencji ustawowych regulacji z roku 1951, nauka, a nie nauczanie, miała być odtąd misją pracowników akademickich.
Czas przypominać, że osią aktywności i sensem istnienia uczelni wyższej jest jej edukacyjna misja, bezcenna w nowoczesnym kraju. Na straży tej wartości stać ma zbiorowa mądrość profesorów, przyjmujących ze stanowiskiem także odpowiedzialność za intelektualny poziom pokoleń, które kształcą.
Brak szczegółowej dyskusji o reformie jest symptomatyczny i wart byłby psychologicznej analizy. Przecież na naszych oczach media licytowały się w epitetach: „Wyższa szkoła wstydu”, „Wyższa szkoła tego i owego”. Reakcją na krytykę jest wyniosłe milczenie, nikt nie odczuwa ciężaru odpowiedzialności za opisywane zjawiska.
Książeczka jest fenomenalna [„W punkt. 200 uniwersyteckich cytatów”, Uniwersytet Warszawski, 2016], to esencja przechowywanej w uczelni pamięci, świadectwo erudycji i szerokości spojrzenia jej elit, dowód żywego przez wieki ducha uniwersyteckiej misji, którego nie zdołały wygasić wypadki historyczne. (…) W zachwycie nie uszła mojej uwagi intrygująca okoliczność: (…) Epoka 1945-89 jest wśród cytatów obecna śladowo. Prześnione lata? To przecież pół wieku, dwa pokolenia – ćwierć uniwersyteckiej historii, której świadkowie są wśród nas!